Za oknem było kompletnie biało i przez pierwsze kilka sekund nie byłam w stanie wyjrzeć na ulicę. Ubrałam jakiś sweter i spodnie, a potem cicho zbiegłam po schodach. Wybiegłam z domu bez śniadania.
Gdy znalazłam się na zewnątrz, moją twarz pochłonęło mroźne powietrze. W autobusie, który zawiózł mnie na obrzeża miasta, było niewiele cieplej.
Kilka przecznic od przystanku autobusowego znajdował się sierociniec. Od dwóch lat pracowałam tam w soboty, a czasami nawet częściej, jeśli potrzebna była pomoc. Sprawiało mi to przyjemność, a to, że robię to wszystko dla zagubionych dzieciaków było czymś naprawdę niezwykłym.
Znały mnie prawie wszystkie maluchy, choć wśród nich wciąż pojawiały się nowe. Z reguły chętnie dawały się poznać i lubiły uczestniczyć w zabawach grupowych, co mnie bardzo cieszyło. Niejeden dorosły potrafiłby sobie poradzić z utratą rodziny w tak szybkim czasie. Ale to były tylko dzieci i nie ze wszystkiego zdawały sobie sprawę.
Zostawiłam kurtkę i zmieniłam buty, a następnie udałam się do tzw. pokoju zabawy. Tam dzieci odpoczywały i relaksowały się po lekcjach i wycieczkach.
Margaret pomachała do mnie, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Bello! - uśmiechnęła się promiennie. - Hmm, mówiłaś, że już nie będziesz przychodzić tak wcześnie? - potarła oczy.
Margaret trochę spochmurniała, ale zaraz wyprostowała plecy i pobiegła zająć się pewną trzylatką.
Ja sama zaopiekowałam się małą grupką chłopców, którzy wyraźnie się nudzili.
- Cześć! - oparłam ręce na biodrach i popatrzyłam na nich wyzywająco. - Założę się, że zbuduję wyższą wieżę od was z tamtych klocków w kącie!
Chłopcy, którzy mogli mieć około siedem lat, wymienili się pobłażliwymi spojrzeniami i rzucili w stronę zabawek. Podążyłam za nimi.
- Kurczę, dobrzy jesteście! - zawołałam, kiedy wygrali misterną kupką klocków. -Ale pewnie was ktoś uczył, co?
- Nie!
- Och, samouki? No to brawo! - zaczęłam klaskać. Kątem oka spostrzegłam podchodzącą do mnie młodą parę.
- Przepraszam? Gdzie znajdę gabinet dyrektora?- zwrócił się do mnie wysoki mężczyzna.
- Powinien pan skręcić w prawo i iść wzdłuż korytarza o kremowych ścianach. W połowie zobaczy pan drzwi z odpowiednią tabliczką.
Pokiwał głową i pociągnął za sobą kobietę. Odwróciła głowę i popatrzyła na mnie jeszcze raz.
Po jakichś pięciu godzinach opieki nad dziećmi zwolniłam się z pracy i pojechałam do szpitala. Odtąd moją głowę zaprzątał tylko chłopak, któremu uratowałam życie. Albo i nie. Doktor nie zgodził się mnie powiadomić w razie pogorszenia się stanu pacjenta, ponieważ nie byłam jego rodziną.
Nigdy nie lubiłam szpitali. Kojarzyły mi się z cierpieniem i nie byłam w żadnym z nich, odkąd umarła moja ukochana babcia. Kochałam ją najbardziej na świecie i wiele razy marzyłam o wyprowadzce z domu rodziców i zamieszkaniu razem z nią.
Gdy tylko weszłam do budynku, w moje nozdrza uderzył okropny zapach sterylności. Zmarszczyłam się i zakryłam usta, by nie wyrazić swojego protestu głośno. Podeszłam do recepcji.
- Przepraszam, wczoraj w nocy przywieziono tutaj chłopaka, poszkodowanego w wypadku samochodowym - wyrzuciłam z siebie.
- Nazwisko?
- Nie znam.
Starsza pani zmrużyła oczy i odłożyła długopis.
- Jak to: nie znasz? Zakładam więc, że nie jesteś rodziną. Po co tu jesteś?
- Znalazłam go nieprzytomnego i wezwałam pogotowie - odparłam, nawet na nią nie patrząc. Po chwili dodałam zniecierpliwiona: - Wie pani, gdzie leży?
- Przywieziono tu takiego jednego - pokiwała głową.
- Niech mi pani powie, gdzie to jest, zależy mi na tym, bardzo.
- Sala szpitalna nr. 106, na pierwszym piętrze.
Pobiegłam w kierunku windy, chcąc zapomnieć o przenikliwych oczach staruszki.
Serce zabiło mi mocniej, gdy znalazłam się pod drzwiami 106. Nacisnęłam klamkę, ale nie ustąpiły. Odwróciłam głowę i zaczepiłam przechodzącego pielęgniarza.
- Przepraszam, dlaczego drzwi są zamknięte?
- A kogo pani szuka?
Opowiedziałam mężczyźnie moją ,,historię'', a on pokierował mnie na kolejne piętro.
Pokój chłopaka był bardzo oświetlony i utrzymany w bieli, a blask pochodzący z okna raził w oczy. Poszkodowany leżał nieruchomo na łóżku z zamkniętymi oczami. Cicho siadłam na krześle obok.
Odwrócił głowę w moją stronę.
- Jak tu weszłaś?
- Byłam w recepcji i...
- Kto cię wpuścił? - zapytał ostro.
- O co ci chodzi?
Podniósł się na łokciu i syknął z bólu. Oparł się o ścianę, a potem na mnie spojrzał.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby tu wchodzić?!
- Trzeba było pomyśleć, zanim się schlałeś, a potem wsiadłeś za kółko! - wypuściłam powietrze z ust. - Wtedy byś mnie nie znał!
Podniosłam się z siedzenia i ruszyłam w stronę drzwi, myśląc o tym, jak dramatycznie to wygląda. Gdy wyszłam z pomieszczenia, wpadłam na jakąś parę.
- Kim pani jest? - zapytał siwiejący mężczyzna. - Była pani u naszego syna?
- To państwa syn? Bardzo miły - prychnęłam.
Opuściłam szpital, próbując się nie rozpłakać.
Trzasnęłam drzwiami wejściowymi i udałam się w stronę swojego domu.
- Isabella?
W takim nastroju zignorowałabym każdego, ale słysząc moją matkę, zatrzymałam się w połowie schodów. Tym razem nie miałam ochoty nawet na kłótnię.
- Ta, a co?
- Chodź do mnie.
W kuchni moja matka zajmowała jedno z kuchennych krzeseł. Czytała jakieś kobiece czasopisma.
- Co będziesz teraz robić?
- Hmm, miałam zamiar wyjść z Kristal - uśmiechnęłam się, siląc się na uprzejmość.
Spojrzała w moją stronę.
- Na pewno z nią? Gdzie byłaś? - odłożyła gazetę.
- Mamo, nie musisz wszystkiego wiedzieć - westchnęłam zirytowana. Całe to przymilanie się wyleciało mi z głowy.
- Jestem twoją mamą, Isabello. Tata został zaproszony na bankiet z okazji trzydziestolecia pracy naukowej jego szefa, wybieram się tam z nim. A ty zostaniesz i nigdzie nie wyjdziesz. Nie dyskutuj - na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy otworzyłam usta, by zaprotestować. - Twoim obowiązkiem jest posłuszeństwo, bo to, co mówię razem z tatą, jest święte - wyjaśniła. - Skończyły się czasy twoich rządów. Miałaś wszystko, co chciałaś, ale widocznie było tego za wiele. Teraz ,,dokręcimy ci śrubę''. Nie myśl sobie, że masz kontrolę. Ta wojna już teraz jest wygrana.
Rzuciłam się na łóżko, ale nie płakałam. Żadne z rodziców nie było warte moich łez. Przyszło mi do głowy, że mogę nie wytrzymać i w niedalekiej przyszłości czeka mnie przeprowadzka, ale odrzuciłam tę myśl, przypominając sobie, że nie mam dokąd iść.
Potem pomyślałam o bezimiennym chłopaku, który przed południem wypędził mnie ze szpitala. Może był to szok powypadkowy? Skarciłam sama siebie, bo przyszło mi do głowy, że nie warto usprawiedliwiać takiego dupka jak on. Był niewdzięczny, arogancki i na pewno był taki na co dzień.
Zastanawiałam się, co mogłoby się stać, gdybym nie wyszła z tamtej imprezy. Albo gdybym w ogóle na niej nie była. Czy bezimienny chłopak obudziłby się rano, wstał i poszedł do domu? A może nigdy już nie otworzyłby oczu?
Zajęłam się obserwowaniem padającego śniegu. Samo zjawisko ,,padania'' przypominało życie, a pojedynczy płatek śniegu umierającego człowieka. Co jeśli jesteśmy skazani na zapomnienie? Odrzucenie? Świat nie pamięta przecież o każdym kryształku śniegu z osobna.
Takie myśli krążyły w mojej głowie, gdy tata otworzył drzwi od mojego pokoju.
- Co robisz? - zapytał beztrosko i usiadł na brzegu obszernego łóżka.
- Leżę.
- Widzę przecież - zaśmiał się tak fałszywie, że musiałam na niego spojrzeć. Był ubrany w brązowy garnitur, a nad kołnierzem widniała muszka w groszki. - Hej, Isabello, nie możesz się na nas tak długo gniewać - dotknął mojego ramienia, ale ja zerwałam się na równe nogi. - Co jest, słonko?
To było takie nienaturalne i sztuczne - słońce, podczas gdy dookoła nas wirował biały puch.
- Dlaczego udajesz? Czemu grasz kochającego tatusia? Powiedziałam, że zostanę w domu, tak? To o co jeszcze chodzi?
- Musisz zrozumieć, że jesteśmy twoimi rodzicami i wszystko, co robimy, robimy dla twojego dobra. My już jedziemy, trzymaj się, kochanie - uścisnął mnie i wyszedł.
Obudziłam się z bólem głowy. Na dworze było jeszcze ciemno,ale bez problemu wydostałam się z pokoju. Podobał mi się dom w tych ciemnych kolorach i nie chciałam zapalać świateł, również po to, by nie budzić rodziców. Zeszłam do kuchni, żeby napić się wody. Była godzina czwarta rano. Przed powrotem do pokoju zajrzałam do sypialni rodziców. Leżeli obok siebie, zasnęli w ubraniach. Wróciłam do łóżka, nucąc ulubioną melodię. Chyba zasnęłam.
Do upragnionej przez wszystkich Gwiazdki brakowało już tylko dwóch tygodni.W telewizji pokazywane były teraz tylko świąteczne reklamy, a w sklepowych witrynach roiło się od gadających lalek i pluszowych misiów we wszystkich kolorach tęczy. Nie można zapomnieć o licznych wypadkach drogowych spowodowanych śniegiem, który w tym roku skutecznie utrudniał życie Anglikom.
W czwartek wiele się pozmieniało.
Kristal ponownie wyciągnęła mnie na bożonarodzeniowe zakupy, a gdy z nich wróciłam, w domu nie zastałam rodziców. Dzwoniłam kilka razy i do mamy, i do taty, ale nie odbierali. Wyszłam więc z mieszkania i udałam się parku. Kilka razy udało mi się uniknąć zderzenia z chodnikiem pokrytym lodem. Siadłam na tej samej ławce, co około tydzień temu, a obserwowanie lodowiska naprzeciw pochłonęło mnie całkowicie.
Nagle tuż przede mną wyrosła Kristal. Pochyliła się nade mną i ogłuszyła swoim skrzeczącym głosem:
- Skąd ty znasz Louisa Tomlinsona, co?!
Zamrugałam niemrawo i objęłam wzrokiem moją koleżankę.
- O kim ty, do cholery, mówisz?
- O Boże - przewróciła oczami i zajęła miejsce obok mnie. - Proszę cię, nie okłamuj mnie, przed chwilą do mnie dzwonił i wszytko już wiem. Więc? Taka grzeczna zawsze, poukładana, a tutaj znajomości na boku? No wiesz co? Zawiodłam się na tobie...
Podczas gdy Kristal paplała coś do mnie, ja coraz bardziej nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Chwila! Kobieto, o czym ty do mnie mówisz? Kompletnie nie wiem, kim jest ten typ. Powiedz, dokładnie i powoli, o co mnie oskarżasz.
- Że się puszczasz!!! - wrzasnęła, a po chwili się zreflektowała: - To znaczy... Zacznijmy od początku. Pierwsze pytanie: co robiłaś po imprezie?
- Hmm, wróciłam do domu. Nie, czekaj, widziałam wypadek i pomogłam ofierze, jakiemuś chłopakowi, ale dzień później okazał się być bezczelną łajzą.
Przez chwilę Kristal wyglądała, jakby używała mózgu, ale tylko przez chwilę.
- Impreza była w... piątek, jeśli dobrze pamiętam... a wypadek... O MÓJ BOŻE TEŻ W PIĄTEK! - krzyknęła tak głośno, że przechodnie spojrzeli na nas, jakbyśmy dopiero co uciekły z wariatkowa.
Przytaknęłam jej, choć to było oczywiste, że domówka i tamta kraksa były w tym samym dniu.
- Nadal nie wiem, o co ci chodzi. Ale zbierzemy pieniądze i przekonamy lekarzy, że potrzebujesz transplantacji mózgu - poklepałam ją po ramieniu.
- Zamknij się - blondynka warknęła w moją stronę. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer. - Hej, to znowu ja. Tak, tak... Możesz przyjechać? W East Park, koło lodowiska. Okej, czekam - spojrzała na mnie. - Już tu jedzie.
________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
dzisiejszy rozdział jest nieco dłuższy do poprzedniego :) jeśli Wam się spodobał' zapraszam do obserwowania bloga, żeby być na bieżąco ^^ pozdrawiam wszyyystkie Directioners, które czytają Snowflake'a :D
Pytanie na dziś: Shippujecie Larry'ego czy Elounor?